Życie na walizkach cz.2

(...) było to miejsce, które nazwałam fabryką fryzjerstwa!
Codziennie przewijało się tam grubo ponad kilkadziesiąt osób i wszystko trzeba było robić w pośpiechu.
Z jednej strony mogłam na szybko poznać kulturę międzynarodową, ale na dłuższą mete nie dałabym rady podchodzić do mojej pasji jak do ''strzyżenia owiec'.
Wiecie chyba co mam na myśli....?
 
Byłam niedoświadczona, młoda i nowa w Anglii.
Dobrze wiedziałam, że to wykorzystują, ale ja też w jakiś sposób wykorzystywałam ich. 
Dlaczego?- bo praca tam stanowiła dla mnie jeden z fundamentów, który pozwolił mi wkrótce pójść dalej i nabrać pewności siebie.
 
Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jest to tylko pewien etap, gdzie dla własnego dobra musze zacisnąć zęby i mimo wszystko dziękować za to co mam.
Była to pierwsza niesamowita lekcja cierpliwości i pokory.

Zmieniłam trzy razy miejsce zamieszkania w przeciągu czterech pierwszych miesięcy.
Byłam niespokojna, bo ciągle szukałam swojego lokum, gdzie mogłabym rozpakować swoje walizki na dłuższy czas, nie myśląc o tym, że niedługo znowu będę musiała je spakować i się wyprowadzić.
 
Po 4 miesiącach od przyjazdu znalazłam się w miejscu, które przypominało hotel-ale nie do końca nim było. Było to pierwsze miejsce, które nazywałam w Anglii moim domem.
 
Weszłam do pokoju, w którym miałam niedługo zamieszkać, usiadłam na łóżku i pamiętam, że poczułam wtedy swego rodzaju ulgę.
Powiedziałam do siebie - zostaje...na prawdę, zostaje!
 
Pierwszy raz w życiu byłam w 100 procentach nie zależna od nikogo! Po ponad 4 miesiącach w Anglii, w końcu miałam tylko swoje pare metrów i nikt mnie nie budził w nocy, mogłam tańczyć przed lustrem, śpiewać, gadać do siebie i niczym się nie przejmować!

Pokój był mały, ale za to widok przepiękny, prosto na morze-jakieś 30 metrów od plaży.
Uwierzcie mi, to była moja mała oaza !!!
Znalazłam swój kąt i nie musiałam ciągle pakować walizek!
 
Przez te wszystkie tułaczki nawet nie zorientowałam się, że minęło już pare miesięcy.
 
Po raz pierwszy przyjechałam do Polski po pół roku.
Wyjazd na urlop do ojczyzny był popuszczeniem wszystkich emocji, które kumulowały się we mnie od przyjazdu do Anglii.
Nie miałam czasu nawet pomyśleć, o tym ile mi się w życiu zmieniło.
Dopiero w Polsce wszystko do mnie tak na prawdę doszło.

Największy paradoks mojego pierwszego urlopu na który czekałam z niecierpliwością, był taki, że przez 2 dni płakałam, że chce wrócić do Brighton.
Nie spodziewałam się po sobie takiego idiotycznego zachowania i nie wiedziałam, dlaczego tak się dzieje!!!
Byłam taka bezsensownie rozżalona, najmniejsze wspomnienie, o tym co było i jest kończyło się tym, że zamykałam się w pokoju i chciałam się odizolować.
 
Teraz wiem, że wtedy zdałam sobie sprawę, że zmieniło się wszystko i miałam już pierwsze porównanie życia w obu miejscach.
Czułam się dziwnie, bo przecież zawsze kochałam Polskę, a naglę inne miejsce chcąc nie chcąc stało się moim domem.
 
W mojej głowie zaczął panować wielki mętlik.
Chciałam być w dwóch miejscach na raz.
Miałam żal, że zostawiam rodzinę i przyjaciół przy których dorastałam, a z drugiej strony to właśnie Brighton czyniło mnie wolną, mogłam być w 100 procentach sobą, realizowałam się i maksymalnie wiele doświadczeń wyciągałam z tego nowego życia.
 
Urlop w Polsce dobiegł końca.
Wiedziałam, że wracam do moich czterech Brightonowskich ścian i nie potrzebowałam nic więcej.
To nie było wcale dużo, ale było wszystkim co wtedy miałam, co było tylko moje i co czyniło mnie szczęśliwą 22- letnią niezależną kobietą!
 
Niedługo po tym, Ewka-moja przyjaciółka także przyjechała na Wyspy.
Zmieniłyśmy pokój na większy w tym samym budynku i prowadziłyśmy nasze polskie życie w Anglii w hotelu pełnym Hiszpanów :)
 
Dodatkowo w dni wolne obcinałam znajomych Polaków u siebie w pokoju.
Nie pomyślałam, że właścicielowi budynku nie spodoba się mój ''mały biznes'', gdy zobaczy na kamerach, że ciągle ktoś nowy przewija się przez mój pokój.
Pewnego dnia usłyszałam to, czego usłyszeć nie chciałam:
 -''Edyta nie możesz przyjmować już więcej klientów w hotelu, bo inaczej lecisz stąd''
Nie chciałam stracić pokoju, więc ustosunkowałam się do tej prośby.
 
Ale to nie był koniec - to był dopiero początek. Tydzień później menager powiedział mi poważnym tonem, że właściciel chce ze mną rozmawiać.
Pomyślałam: ''o kurde! ale jak to chce rozmawiać, przecież nic złego nie zrobiłam!''.
 
Zeszłam na dół i przed oczami miałam koniec mojej egzystencji hotelowej.
 
on:-Witam, Edyto jak się masz?
 
ja:- Witam, dziękuje, dobrze.
 
on:- Widzisz to pomieszczenie?
 
ja:- Tak, widze (bardzo małe pomieszczenie totalnie zrujnowane, mieszczące się w hotelu)
 
on:- To jest Twój przyszły pokój fryzjerski.

ja-  Yyyy, ze co przepraszam? Pan sobie żartuje?
( nie wiedziałam czy już do reszty zgłupiałam, czy może źle zrozumiałam, bo rozmowa była przeprowadzona po angielsku.)
 
on:- Słyszałem, że ciężko pracujesz. Chcę Ci pomóc. Wyremontuje Ci wszystko i przygotuje.
Nie martw się, nie chcę Ci narzucić czynszu. Ale w zamian za to, aby wszystko było fair i abym na tym nie stracił, za każdym razem kiedy będziesz przyjmowała swoje dodatkowe klientki, dopiero wtedy będziesz się ze mną rozliczała.
 
Pierwsze co pomyślałam, to że gdzieś musi być haczyk.
Gościu mnie nie znał, to była nasza pierwsza rozmowa w życiu, tydzień temu chciał mnie teoretycznie wywalić , a teraz tak po prostu mówi, że zrobi dla mnie pokój fryzjerski w hotelu !!!
Brzmiało to co najmniej dziwnie.
Pomyślałam ''raz kozie śmierć'', niech się dzieje wola Boga.
Zgodziłam się na zaproponowane mi warunki.
 
Urządzili dla mnie wszystko i co najlepsze na prawdę nie było haczyka !
Układ był prosty jak budowa cepa.
Zasady były jak najbardziej fair.
 
Powoli zbliżał się wielki przełom. Moja ''kanciapa'' była remontowana od podstaw.
A żeby tego było mało, niedługo miała stać się kolejna rzecz, o której nie miałam pojęcia i ta o której marzyłam od początku......

ciąg dalszy nastąpi......

Komentarze